Mamy rok 2006. Wielki Juventus potyka się i odbywa karną banicję w Serie B. Wciąż jest to wielki klub. Z Buffonem, Camoranesim, Zebiną czy Alessandro Del Piero w składzie. Najwięcej biega jednak blondwłosy 34-latek. Od linii końcowej do linii końcowej, bez przerwy. Macha rękami, kłóci się z sędzią. Spotkanie rozgrywane jest na wyjeździe. Kibice przeciwnej drużyny mają go dość. Gwiżdżą, kiedy tylko dochodzi do piłki, a jego pobudza to do jeszcze cięższej pracy. Piłkarzem tym jest Pavel Nedved, który zaledwie trzy lata wcześniej zdobył Złotą Piłkę tygodnika „France Football”.
Znany jest przede wszystkim z występów w metropoliach. Pradze, Rzymie czy Turynie. Urodził się i dorastał jednak w 30-tysięcznym miasteczku Cheb, zaraz przy Żelaznej Kurtynie, granicy z RFN. Jego ojciec był niespełnionym piłkarzem, który dotarł maksymalnie do drugiej ligi, jednocześnie harując w kopalni. Matka – zwykła sprzedawczyni w sklepie wielobranżowym.
Normalna, niczym nie wyróżniająca się czeska rodzina.
Kiedy był dzieciakiem, jeden z trenerów powiedział mu, żeby lepiej wziął się za naukę, bo do piłki brakuje mu talentu. Później wspominał o tym wielokrotnie. Zadra w sercu pozostała, ale była jednocześnie motywacją, do jeszcze cięższych treningów. Z tego powodu koledzy nazywali go „błaznem”, bo potrafił trenować nawet dwie-trzy godziny dłużej niż pozostali.
Kiedy w wieku 21 lat podpisał kontrakt ze Spartą Praga, znowu dostał po głowie. Znowu od jednego z trenerów, który powiedział mu wprost: nie jesteś godzien do noszenia tej koszulki. – Rzeczywiście, usłyszałem takie zdanie. Nazwisko trenera? Nieistotne. Już teraz wie, że grubo się pomylił – mówił lata później z płomieniem w oczach.
W 1995 roku znajomy Zdenka Zemana – wówczas trenera Lazio, zaprosił go do Pragi. Cel? Zobaczenie w akcji dwóch czeskich talentów – Radka Bejbla ze Slavii i właśnie Pavla Nedveda. Cena za tego drugiego? Miliard lirów. Dużo, za dużo. Zeman nie jest w stanie przekonać właścicieli Lazio do podjęcia ryzyka. Niedługo później do gry wchodzi PSV Eindhoven i oferuje… siedem razy tyle. Władze Sparty czekają. W perspektywie są mistrzostwa Europy w 1996 roku. Mieli nosa.
Na rozgrywanych w Anglii mistrzostwach Czesi są absolutną rewelacją. Najpierw wygrywają z Włochami, potem wyrzucają Portugalię i Francję, aż wreszcie lądują w finale, gdzie dopiero po dogrywce rozprawiają się z nimi Niemcy. Nedved gra od deski do deski.
Kiedy wrócił do Pragi, tam już czekał na niego Zdenek Zeman. Jeśli mógłby, to nawet sam wyprawiłby go w podróż. Dwudziestoczteroletni Nedved, po podbiciu ligi czeskiej, rusza w kierunku wówczas najsilniejszej na świecie Serie A.
– Na początku nie było łatwo. Bałem się, że się spalę w takiej lidze, przed publicznością na Stadio Olimpico. Zeman podtrzymywał mnie na duchu, a ja postanowiłem, że nigdy się nie poddam – mówił.
W Lazio wyrobił sobie markę jednego z najlepszych pomocników nie tylko w lidze, ale i w Europie. W międzyczasie odrzucił masę bardziej lukratywnych ofert, ale w wieku 29 lat postanowił, że czas zrobić kolejny krok.
– Z Lazio wszystko jest w porządku, czuję się tu dobrze, ale doszedłem do wniosku, że powinienem pójść za głosem rozsądku. Nie jestem najmłodszy. Może to moja ostatnia umowa w Lazio? – pytał retorycznie.
Na odpowiedź rynku nie trzeba było długo czekać. Tym bardziej po wypowiedzi dla „Daily Mirror”, gdzie otwarcie wyraził chęć przejścia do Manchesteru United.
– To byłby wielki zaszczyt. Chcę wygrać Ligę Mistrzów, a do tego potrzebowałbym klubu właśnie takiego jak United.
W lipcu 2001 roku zaskakuje wszystkich podpisuje jednak pięcioletni kontrakt z Juventusem.
Kluby porozumiały się błyskawicznie. Na stole pojawiło się 45 milionów euro, co w tamtych czasach, do tego za 29-letniego piłkarza, było kwotą wręcz oderwaną od rzeczywistości. Problemem było natomiast nakłonienie samego Nedveda, o czym później wspominał owiany złą sławą dyrektor Juventusu – Luciano Moggi.
Nedved w rzeczywistości nie chciał przenosić się do Turynu.
– Dyrektorze, dziękuję za propozycję, ale naprawdę mi tutaj dobrze. Moja rodzina czuje się świetnie, mieszkam w Olgiacie, mam pole golfowe pod nosem. Po co to wszystko zmieniać? – mówił Nedved w rozmowie z Moggim.
Odmowa Czecha doprowadzała do szału. Postanowił więc dzwonić do oporu. W międzyczasie trwały negocjacje dotyczące sprzedaży Zinedine’a Zidane’a do Realu Madryt, więc pieniędzy w klubowej kasie było pod dostatkiem. W sprawie Nedveda Moggi nie odpuszczał. Zadzwonił znowu, kiedy ten był na urlopie świątecznym w Pradze.
– Pavel, wpadnij do nas na niezobowiązującą wycieczkę. Wyślemy po Ciebie prywatny samolot, nikt się o tym nie dowie. Nie spodoba ci się? Trudno, załatwimy Ci dyskretny transport do Pragi. W Lazio nikt nie musi o niczym wiedzieć – podjął kolejną próbę.
A Nedved się zgodził i… wpadł w pułapkę.
Przed jego przylotem do Rzymu Moggi podzwonił do znajomych dziennikarzy i oznajmił im nowinę – za godzinę Nedved ląduje w Turynie. Sam zainteresowany był zły, oszołomiony. Pytał, skąd ktokolwiek dowiedział się o jego przybyciu. Moggi udawał zdenerwowanego, rozkładał ręce, ale w głębi duszy cieszył się jak dziecko. Czech uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy oprowadzono go po Circolo Golf Torino – przepięknym polu golfowym. Jego oczy błyszczały, jakby znalazł się w raju.
I nawet jeśli jeszcze wtedy nie był zdecydowany, to swoje dorzucili kibice Lazio. Kiedy dowiedzieli się, że przebywa w Turynie, w ich oczach błyskawicznie z idola zmienił się w zdrajcę. Tifosi Biancocelestich protestowali przez kilka dni, paląc jego koszulki, a on bardzo to przeżywał. W końcu na początku lipca 2001 roku powiedział: OK, podpisujemy kontrakt.
To był majstersztyk Moggiego, ale i przepustka do triumfów i laur dla samego piłkarza. To w barwach Juventusu zdobył Złotą Piłkę. To ostatecznie z Juventusem jest kojarzony po dziś dzień. I w końcu to w Juventusie został po karierze, dziś pełniąc funkcję wiceprezesa Bianconerich.
Gianluigi Buffon – najdroższy bramkarz w historii i mistrz świata w… drugiej lidze