Każdy, kto pamięta FC Porto za rządów Jose Mourinho, musi pamiętać również Maniche. Piłkarza nieszczególnie efektownego, ale za to niesamowicie uniwersalnego. Po latach portugalski trener przyzna, że Maniche był tylko jeden i szukanie drugiego jest kompletnie nieefektywne. 

Maniche w Porto to jednak sam szczyt jego kariery. Co działo się wcześniej? Dlaczego został odrzucony przez klub, który go wychował i co zrobił z samochodem, który wygrał podczas jednego z azjatyckich tournee?

Maniche jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy reprezentowali wielką trójkę portugalskich klubów. Piłkarsko ukształtowała go Benfica, największe sukcesy odnosił z FC Porto, a do Sportingu zawitał na zakończenie pięknej, choć niełatwej kariery.

Do Benfiki trafił w wieku dziewięciu lat. Tam też zyskał przydomek Maniche, który nadał mu trener Arnaldo Teixeira.

– Miałem wyjątkowo jasną cerę i blond włosy. Identyczne, jak u Michaela Manniche’a, duńskiego napastnika, który występował w Benfice w latach 80-tych. I choć piłkarzami byliśmy zupełnie innymi, to wygląd wystarczył, aby przylgnął do mnie ten przydomek. Tym sposobem Nuno stał się Maniche. Dostałem pseudonim, który stał się częścią całego życia i z pewnością pozostanie ze mną do końca moich dni – pisze w swojej autobiografii.

Skoro Benfika była jego pierwszym klubem, dlaczego to nie tam, a dopiero w FC Porto, jego talent eksplodował? Winowajcą był prezes, Luís Filipe Vieira.

– Zaprosił mnie do siebie i mówi: masz tu pięcioletni kontrakt, wierzymy w Ciebie, jesteś przyszłością naszego klubu. Podpisz – powiedział do niego prezes.

Maniche już miał w ręce długopis, nawet nie patrzył na wynagrodzenie. Wtedy jednak okazało się, że jest jeden warunek. Benfika podpisze z nim pięcioletni kontrakt, ale tylko wtedy, kiedy on zmieni menedżera na José Veigę.

– Nie mogłem zdradzić swojego ówczesnego menedżera. To było wbrew zasadom. Z bólem serca odrzuciłem kontrakt. Powiedzieli mi, że jeśli nie zwiążę się z Veigą, nigdy więcej nie zagram w Benfice. To było jak cios w prosto w serce. Nie tylko sportowo, ale przede wszystkim na płaszczyźnie osobistej. Przyszłość moja i mojej rodziny stanęła pod dużym znakiem zapytania – wspomina w autobiografii.

Embed from Getty Images

Zgodnie z obietnicą prezesa, został odesłany do rezerw i trenował indywidualnie. Jednocześnie cierpliwie czekał na jakiś sygnał. Na kogoś, kto się nim zainteresuje.

I wtedy zadzwonił on. Jose Mourinho.

– Byłem do wzięcia za darmo. Wiedziałem, że ktoś się zlituje, ale nie sądziłem, że będzie to FC Porto. Mourinho zadzwonił do mnie i powiedział: Nuno, mogę na Ciebie liczyć? Byłem totalnie zaskoczony, ale zgodziłem się od razu – mówi.

Co ciekawe, panowie poznali się znacznie wcześniej. Niewielu pamięta, że w 2000 roku Mourinho przez miesiąc trenował Benfikę. Kilka tygodni wystarczyło, żeby zakochał się w jego grze.

 – W 2000 roku poznałem pewnego zbuntowanego dzieciaka. W 2004 roku był już jednym z najlepszych pomocników na świecie. Dlaczego? Po prostu nigdy nie przestawał być buntowniczy, spontaniczny i szczery. Jego pokora otworzyła go na interpretację piłki na nowo. Dziś, po latach, szukam drugiego Maniche, ale w zasadzie jest to zadanie niewykonalne – powiedział o nim Mourinho.

Embed from Getty Images

Na koniec jeszcze jedna anegdota. To był grudzień 2004, kiedy to w Japonii FC Porto sięgnęło po Puchar Interkontynentalny. Maniche został wybrany najlepszym piłkarzem meczu. Nagroda? Samochód. Elektryczna Toyota.

– Od razu powiedziałem, że go nie chcę, ale chętnie przyjmę równowartość w gotówce. Po kilku minutach dostałem… torbę wypełnioną pieniędzmi. To były japońskie jeny. Kilka plików włożyłem do płaszcza. Podczas lotu zasnąłem, a kiedy się obudziłem, banknoty fruwały po całym samolocie. Ktoś wyciągnął mi je z kieszeni i porozrzucał. Wyglądały jak z Monopoly, ale były prawdziwe – wspominał.

Przygoda Mourinho i Maniche nie skończyła się wraz z odejściem tego pierwszego z FC Porto. W 2006 roku piłkarz podpisał kontrakt z Chelsea, ale okazał się niewypałem. Podobnie jak w Interze Mediolan. Generalnie po odejściu z FC Porto nie odniósł żadnego wielkiego sukcesu. A szkoda, bo potencjał niewątpliwie miał zdecydowanie większy.

O tym, jak Benfica pogoniła Deco. „To jeden z największych błędów w historii klubu”