Henrik Larsson jest Szwedem. Nie Hiszpanem, nie Anglikiem czy Włochem. Najlepsze lata kariery spędził nie w Manchesterze United, Barcelonie czy Realu Madryt, a w Feyenoordzie i Celtiku Glasgow. Mimo tego swoją osobowością, swoim unikalnym stylem i wizerunkiem, zafascynował dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy dzieciaków na całym świecie. Poznajcie historię jego fenomenu. 

Historię pełną chwil pięknych, ale również tych smutnych czy wręcz dramatycznych. Jak ta, która wydarzyła się w 1999 roku. 

To był 22 października, wyjazdowy mecz Celticu z Lyonem w Pucharze UEFA. W walce o piłkę z Larssonem ścigał się Serge Blanc. W jednej chwili z totalnie niegroźnej sytuacji, wywiązał się dramat. Jego goleń strzeliła w zasadzie pod kątem prostym. 

– Samo patrzenie na tę kontuzję przyprawiło mnie o mdłości. Henrik to kawał silnego faceta, zarówno fizycznie i psychicznie, ale coś takiego złamałoby nawet największego twardziela – mówił Marc Reiper, jego kolega z zespołu. 

Dwa dni później przeszedł skomplikowaną operację. Jego kariera stanęła pod poważnym znakiem zapytania. Lekarze uspokajali, mówiąc, że widzą coś takiego już nie po raz pierwszy i znają zawodników, którzy wracali nawet po tak skomplikowanych kontuzjach. Byli też i tacy, którzy nigdy nie osiągnęli dawnej formy. To, że nie zagra do końca sezonu, było właściwie przesądzone. To, że nie wspomoże reprezentacji Szwecji na mistrzostwach Europy w 2000 roku, również. 

Lekarze jednak nie wzięli pod uwagę tego, jakim walczakiem jest Henrik Larsson. 

Występ na Euro 2000 stał się jego obsesją. Wrócił na ostatni mecz sezonu, rozgrywając 25 minut z Dundee United. To był akt desperacji. Chciał za wszelką cenę zamanifestować selekcjonerskiemu duetowi – Tommy’emu Soderbergowi i Larsowi Lagerbackowi – że jest gotowy do gry. Udało mu się. 

– Henrikowi oczywiście brakuje rytmu meczowego, ale jest na dobrej drodze. Na mistrzostwach Europy nie będzie mieć już problemu – powiedział Soderberg. 

W jego przypadku charakter był najważniejszy. Ośmielimy się napisać nawet, że ważniejszy niż sam talent. 

Nie miał łatwego dzieciństwa. Jego ojcem jest Francisco Rocha – marynarz, który do Szwecji trafił z Wysp Zielonego Przylądka. Młody Henrik różnił się od rówieśników. Miał inny kolor skóry, przez co niejednokrotnie zderzał się z rasizmem wśród rówieśników. Rodzice rozstali się, kiedy miał 12 lat. Wtedy podjęli decyzję, że Henrik, żeby było mu w życiu łatwiej, przejmie nazwisko matki.

– Szwedzkie nazwisko było dla mnie jak ochrona. Cóż, takie mieliśmy wtedy czasy. To okropne, że musieli zastanawiać się nad tym, z którym nazwiskiem czeka mnie lepsza przyszłość. W szkole niejednokrotnie miałem problemy. Byłem jednym z nielicznych „ciemnych” – mówił po latach. 

Wolne chwile spędzał nie inaczej, jak na kopaniu piłki. W telewizji, zamiast kreskówek, oglądał angielską Premier League, z naciskiem na mecze Tottenhamu i Liverpoolu. Kiedy miał sześć lat, trafił do Högaborga – małego klubu z niższej ligi, który oprócz szkolenia słynął z wysokiej jakości edukacji. Tam Larsson nie nauczył się tylko gry w piłkę, ale również bycia odpowiedzialnym człowiekiem. 

Mając siedemnaście lat zadebiutował w trzeciej lidze. Była to jednak tylko piłka półprofesjonalna. Z gry dla Högaborga nie był w stanie się utrzymać.

Larsson zatrudnił się więc w lokalnej fabryce, gdzie pakował owoce.

Dorabiał też jako dozorca w centrum młodzieżowym. W międzyczasie rozwijał się piłkarsko. Grał nieźle, ale kiedy skończył osiemnastkę i skończył szkołę, żaden klub z najwyższej ligi nie był nim zainteresowany. 

Wiele wskazywało na to, że jego marzenia o wielkiej karierze to mrzonki. Kiedy miał 19 lat, poznał swoją przyszłą żonę i zaczął myśleć odpowiedzialnie. Co prawda cały czas kopał w trzecioligowym Högaborgu, ale piłka przestała być jego topowym priorytetem. 

Henrik Larsson

– Kiedy przekraczasz dwudziestkę i nikt nie oferuje Ci zawodowego kontraktu, zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle nadajesz się do piłki na wysokim poziomie. Zacząłem myśleć, że moje marzenia nigdy się nie spełnią – wspominał. 

Wtedy nadeszła zaskakująca propozycja z… Benfiki Lizbona. Powód? Jej trenerem był wówczas rodak Larssona, Sven-Göran Eriksson, któremu ktoś szepnął o utalentowanym chłopaku z trzeciej ligi. Do transferu ostatecznie nie doszło, ale o Henriku zrobiło się nieco głośniej. Przełomem w jego karierze był transfer Matsa Magnussona z Benfiki do Helsingborgs IF. Reprezentant Szwecji pamiętający testowanego Larssona od razu zarekomendował go w nowym klubie.

Tym sposobem, dopiero w wieku 21 lat, Henrik Larsson podpisał pierwszy zawodowy kontrakt, który gwarantował mu 75 funtów podstawy tygodniowo. 

W drugoligowym Helsingborgs IF stworzył zabójczy duet z Magnussonem, zdobywając 34 gole i pieczętując awans do Allsvenskan, gdzie w kolejnym sezonie dorzucił następne 16 trafień. Tym razem uśmiechniętym chłopakiem z bujnymi dredami zainteresowały się kluby z całej Europy. Na początku łączony był ze szwajcarskim Grasshoppers, ale kiedy do gry wszedł Feyenoord, Henrik nie miał dylematu. Najpierw postanowił jednak dokończyć sezon w Szwecji i pomóc swojemu klubowi w utrzymaniu. W listopadzie zapukał do wrót Eredivisie, przenosząc się tam za 295 tys. funtów. 

Embed from Getty Images

W Holandii szło mu różnie, ale prawdziwą gwiazdą został w barwach Celtiku, do którego przeniósł się w 1997 roku. Wróć. Nie gwiazdą, bo gwiazd jest wiele. On został żywą legendą. 

Potem w wieku 33 lat trafił do Barcelony, a mając 36 zawitał do Premier League, pojawiając się na kilkutygodniowym wypożyczeniu w Manchesterze United. Ale o tym może w jednym z kolejnych tekstów na naszych łamach…

Płacz i desperacja nie pomogły. Romario nie jedzie na mundial