Dwunasty września 1993 roku, czwarta kolejka włoskiej Serie A. Juventus nieźle rozpoczyna sezon, wygrywając z Cremonese i Sampdorią i potykając się z Romą na Stadio Olimpico. Czwartym rywalem jest Foggia, prowadzona przez legendarnego Zdenka Zemana, oczywiście z papierosem w ustach. Mecz jak każdy inny. Zakończony remisem 1:1, ale to nie z powodu wyniku wspomina się go do dziś. W tamtym spotkaniu w biało-czarnych barwach debiutuje pewien utalentowany 18-latek. Nazywa się Alessandro Del Piero. 

Na boisku szkolnym zwykle stał na bramce, bo mama nie chciała, żeby zrobił sobie krzywdę. Szybko okazało się jednak, że wzrostem najprawdopodobniej nie dorówna Janowi Kollerowi. Początkowo nie chciał być piłkarzem. Marzył o zostaniu elektrykiem, jak jego ojciec, ewentualnie kierowcą ciężarówki. Wtedy jeszcze nie miał prawa wiedzieć, że jego przeznaczeniem będzie zostanie legendą.

Latem 1993 roku dla przeciętnego kibica był to zawodnik anonimowy. Ogół znał go na tyle, na ile można znać 18-latka, który zagrał kilkanaście meczów we włoskiej Serie B i zaliczył kilka spotkań dla juniorskich reprezentacji Włoch. W gabinetach największych klubów jego charakterystyczne nazwisko, które z kolejnymi latami stanie się niemal synonimem Juventusu, było już doskonale znane.

Embed from Getty Images

Do walki o nastoletniego Del Piero wkroczył chociażby AC Milan. Po latach Adriano Galliani – dyrektor sportowy Rossonerich – przyznał, że odpuszczenie jego transferu jest jedną z jego największych porażek.

– Jednym z dwóch graczy, jakich braku pozyskania najbardziej żałuję, był Del Piero. Padova zaoferowała nam go, ale chciała zbyt dużych pieniędzy – mówił.

Juventus nie miał podobnych dylematów i podjął ryzyko. Z dzisiejszej perspektywy było ono śmieszne. Kwota ok. 2,5 miliona euro, za którą Del Piero trafił do Juve z Padovy nie robi wrażenia, ale – jak już pisaliśmy – wówczas był to po prostu anonimowy, utalentowany nastolatek. Jeden z wielu. Nikt nie miał prawa spodziewać się, kim stanie się w przyszłości.

Nie trudno domyślić się, że konkurencja w ataku Juve była gigantyczna. Pierwsze skrzypce grali ci, których do tej pory młody Del Piero mógł podziwiać wyłącznie w telewizji – Roberto Baggio i Fabrizio Ravanelli. To własnie tego drugiego, na szesnaście minut przed końcem, zastąpił w swoim debiucie.

– Dzieciaku, naprzód. Rada dla ciebie: przytrzymuj piłkę i daj się faulować – powiedział mu trener Giovanni Trapattoni przed wejściem na boisko.

Z szesnastką na plecach pojawił się na boisku. Pierwszego gola zdobył tydzień później, w starciu z Reggianą.

Asystą obsłużył go Angelo Di Livio – kolejny wielki, honorowy piłkarz starej daty, o którym tekst przeczytasz poniżej.

Romantyczna historia Angelo Di Livio. Najpierw mundial, później… czwarta liga!