„W przeddzień prezentacji Robinho i Carlosa Diogo, piłkarzem Realu Madryt został Pablo Garcia. Były pomocnik Milanu i Osasuny został sprowadzony za około cztery miliony euro.” Taki nagłówek w gazetach przeczytali kibice Realu niecałe piętnaście lat temu. Od początku ten transfer wyglądał dość osobliwie, ale czy Urugwajczyk słusznie został zapamiętany jako jeden z najgorszych zakupów Królewskich?

Garcia na Bernabeu trafił na wyraźne życzenie dyrektora sportowego Realu – Arrigo Sacchiego, z wyraźną aprobatą trenera Vanderleia Luxemburgo. Cel? Zwiększenie siły drugiej linii, szczególnie pod kątem defensywnym. Garcia nie został jednak przyjęty z wielką aprobatą mediów. Już w dzień transferu „El Mundo” pisało:

„Często traci kontrolę, jest zbyt impulsywny. Zdecydowanie nie jest to kolejny „galactico”, tylko gracz ze zdecydowanie niższej półki. Transferowa taktyka zmieniła się, po tym, jak zasada „Zidanes y Pavones” nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.”

Piłkarsko może nie był złotem, ale stoi za nim ciekawa historia. Jego ojciec – były piłkarz – pracował w fabryce farb. Nigdy nie zaznał biedy, chociaż – jak powiedział w jednym z wywiadów – „nie rzucał masłem o sufit”. W sensie, że nie pławił się w luksusie. 

Sam Pablo szybko zdał sobie sprawę, że z książkami raczej się nie zaprzyjaźni. Rzucił szkołę i poszedł do pracy. Do piekarni, w której pracował codziennie od pierwszej w nocy do dziewiątej rano. Gdzieś w tle była jednak piłka i propozycja gry dla Wanderers. Wahał się, czy zostać na piekarni, czy spróbować sił w stolicy. Wtedy do gry wkroczył jego ojciec. Pablo został piłkarzem prawdopodobnie tylko dlatego, że ten… zapłacił mu za bilet autobusowy do Montevideo. 

Miał zaledwie siedemnaście lat, kiedy debiutował w urugwajskiej ekstraklasie. Przełomowe okazały się dla niego Mistrzostwa Świata U-20 w Malezji w 1997 roku, gdzie Urugwaj – niesiony golami Nicolasa Olivery i Marcelo Zalayety – doszedł aż do finału. To tam Garcię zauważył Miguel Angel Ruiz i sprowadził do Atletico Madryt. Nie miał jednak europejskiego paszportu, toteż rozegrał tam tylko dwa spotkania.

Po transferze do Realu otwarcie przyznał, że nie czuje się „galaktyczny”. Został zaprezentowany wraz z rodakiem – Carlosem Diogo.

– Mam zamiar bronić koszulki Realu Madryt na śmierć i życie – powiedział.

Embed from Getty Images

Wszyscy wspominają go jako transferowy niewypał Królewskich, ale identycznie widzą go kibice… AC Milan. Tam Garcia trafił w styczniu 2001 roku, żarliwie rekomendowany przez Daniela Passarellę, jako „piłkarz idealny do Serie A”. Przygoda zakończyła się jednak na kilku meczach, a media podsumowały go jako „niesamowicie flegmatycznego i skrajnie, aż nienaturalnie wolnego”.

Kilka lat później ta opinia nie przeszkodziła mu przez pół sezonu być wyjściowym piłkarzem Realu. Po prawej stronie miał Davida Beckhama, po lewej Gutiego. On sam przejął rolę rzeźnika środka pola, z której – przynajmniej pod kątem żółtych kartek – wywiązywał się znakomicie. Tych – w 22 meczach – nazbierał aż dziesięć.

Embed from Getty Images

Sezon 2005/06 był jego jedynym w składzie Królewskich. Potem wylądował na wypożyczeniach, kolejno w Celcie i Realu Murcii, gdzie również dość często lądował na ławce. Doszło do tego, że władze Realu nie wiedziały, co z nim zrobić. 31-letni Garcia został zaoferowany chyba wszystkim klubom świata, ale nikt nie chciał dać za niego złamanego centa. W końcu się poddali. Kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron, a Garcia stał się bogatszy o 2 miliony euro odprawy.

Po latach powiedział:

– Czasami nie wszystko wygląda tak, jak to widzimy z zewnątrz. Tamten Real był ostatnim ery Galácticos. Zidane zaraz miał kończyć karierę, Roberto Carlos był na ostatniej prostej, podobnie Raúl, Beckham, Salgado, Helguera… Nie było łatwo, oni zdążyli już wszystko wygrać. Pamiętam, że pewnego dnia kręcili u nas sceny do filmu „Gol”, na treningu wszędzie kamery. Zdjęcia odbywały się codziennie. Nie byłem na coś takiego gotów. Przychodziłem z Osasuny, z klubu z mniejszego miasta, bardziej robotniczego. Do tego w Pampelunie było zupełnie inne poczucie drużyny, mieliśmy dobrego trenera, Aguirre, a w czwartki chadzaliśmy zespołem na pieczeń… Nie cieszyłem się pobytem w Realu. Mogłem przebywać z najlepszymi, to było świetne doświadczenie, ale wiele mnie kosztowało.