Na przełomie wieków we Włoszech dochodziło do wielu transferowych wymian. Nierzadko w skład transakcji oprócz pieniędzy wchodzili jeszcze zawodnicy. I tak 1 lipca 2001 roku doszło do prawdopodobnie jednej z najdziwniejszych i – z punktu widzenia Interu – najbardziej tragicznych wymian w historii włoskiej piłki.
Andres Guglielminpietro. Kojarzycie? Może jego pseudonim Was oświeci? Na koszulce napisane miał Guly (nie mylić z Giulym). Jeśli nie pamiętacie – nic nie tracicie. We Włoszech piłkarzy jego pokroju określa się na dwa sposoby. „Meteore” – bo jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. „Bidone” – bo… ostatecznie okazał się dużo słabszy niż się spodziewano.
W milanie Guly grał mało albo wcale, dopóki trener Alberto Zaccheroni nie zmienił formacji na 3-4-3. Wtedy zaczął wychodzić na boisko, zdobył nawet kilka bramek, wywalczył mistrzostwo Włoch i… znowu zapadł się pod ziemię.
Co innego Andrea Pirlo, prawda? Maestro, wirtuoz, boiskowy dyrygent. Latem 2001 roku nikt jednak nie określiłby go żadnym z tych słów. Był po prostu obiecującym, ale bardzo mało grającym piłkarzem Interu. Wypożyczany najpierw do Regginy, potem do rodzimej Brescii nie znajdował uznania w oczach trenera Marco Tardellego. Występy we włoskiej młodzieżówce i reprezentacji olimpijskiej to było za mało.
– Byłoby dobrze, gdyby Pirlo znalazł sobie inny klub – powiedział Tardelli.
Pamiętnego lata 2001 roku władze Interu i Milanu dobiły więc targu. Trener tych pierwszych – Hector Raul Cuper – poprosił o Guly’ego. W drugą stronę, w zamian za dodatkowe 5,5 miliarda lirów (jakieś 3 miliony euro), powędrował 22-letni… Andrea Pirlo.
Argentyńczyk w Interze zagrał ledwie 30 meczów, nie zdobywając choćby jednej bramki. A Pirlo… Cóż, wszyscy wiemy, jaką piękną napisał historię.
Co ciekawe, nie była to jedyna tego typu wymiana na linii Inter – Milan. Rok później pierwszy klub na drugi zamienił Clarence Seedorf, a w drugą stronę powędrował… Francesco Coco.