Pierwsze koty za płoty, pierwsze śliwki robaczywki i tak dalej… Po pierwszym meczu Polski na Mistrzostwach Świata 2002 w Korei i Japonii, nastroje wciąż pozostały bojowe. W sumie przegraliśmy 0:2, ale zagraliśmy nie najgorzej. W końcu był to mecz z gospodarzami, a wiadomo, że tym sprzyjają nawet ściany. Ostateczna weryfikacja miała nastąpić 10 czerwca 2002 roku na stadionie w Jeonju.
Wtedy to szykowaliśmy się do meczu z Portugalią.
Portugalią co prawda bez Cristiano Ronaldo, który wówczas kopał jeszcze w juniorach Sportingu, ale za to z kilkoma innymi kozakami tamtych czasów. Choćby Luisem Figo, Rui Costą czy Pedro Pauletą. Przed tym meczem nasza sytuacja była całkiem niezła. Nawet remis – w przypadku wygranej Korei Południowej z USA – dawał nam awans do kolejnej rundy. Nadzieja wciąż była żywa.
– Spokojnie. Myślę, że możemy jeszcze powstrzymać się z pakowaniem walizek.
Radosław Kałużny, 9 czerwca 2002.
– Wolę brzydko wygrać niż ładnie przegrać. W naszej niedawnej przeszłości zbyt dużo było pięknych porażek.
Jerzy Engel na przedmeczowej konferencji prasowej.
Odpowiedzialny za bank informacji trener Edward Klejndinst odkrywczo stwierdził natomiast, że nie będziemy faworytem.
– Jak na razie słabym punktem rywala jest fakt, że traci bramki. Chyba nie najlepszą mają obronę i lepiej czują się w ataku. Posiadamy sporo materiału. Szkopuł w tym, ile z niego da się przełożyć na wynik – powiedział.
Problem był taki, że po pierwszym przegranym meczu tak naprawdę nikt nie wziął winy na siebie. Trener Jerzy Engel przegraną zrzucił na kilka prostych błędów. Piłkarze z kolei narzekali na sędziego.
Jerzy Engel, chcąc chyba rozweselić swych podopiecznych zobowiązał się, że w przypadku zdobycia przez Polskę tytułu mistrzowskiego zgoli nie tylko swe legendarne wąsy, ale pozbędzie się całego owłosienia. By selekcjoner zaczął się oswajać z brzytwą, polskim piłkarzom nie pozostaje nic innego, jak pokonać dziś Portugalczyków w swym drugim występie w grupie D. Wracając do Engela, przed meczem z Koreą Płd. przyrzekł on piłkarzom, że jeśli wygrają, to na ich oczach zje miejscowy, morski przysmak, przypominający wielkością i kształtem penisa. Jak wiemy nie musiał tego robić.
Trojmiasto.pl, 10.06.2002
Jak dobrze pamiętamy – trener Engel nie musiał się ani golić, ani jeść niczego przypominającego penisy. Spotkanie z Portugalią, w porównaniu z tym z Koreą Południową, okazało się totalną kompromitacją. Na tamten moment byliśmy na równi z Chinami i Arabią Saudyjską, którzy – podobnie jak Polska – nie zdobyły jeszcze ani jednego gola.
Początek meczu był niemal identyczny, jak tego z Koreą. Zaczęło się od problemów z hymnem. Dla kibiców wersja instrumentalna Mazurka Dąbrowskiego w wykonaniu Orkiestry Wojska Polskiego była za szybka. Fani przestali śpiewać po pierwszej zwrotce i dwóch refrenach, podczas gdy już trwała druga zwrotka. Piłkarze jeszcze jakoś wytrzymali, ale przestali śpiewać, nim jeszcze melodia się skończyła.
Graliśmy odważnie, zawadiacko i całkiem składnie, ale problemem była przede wszystkim gra obronna. Najbardziej oberwało się Tomaszowi Hajto i Tomaszowi Wałdochowi, którzy w dużej mierze zaważyli na hat-tricku Paulety.
– To nie był błąd, że wystawiłem Hajtę do pilnowania Paulety. On radził sobie już z nie takimi zawodnikami – tłumaczył trener Engel.
Po tym meczu czar Orłów Engela bezpowrotnie prysł. Zostało jeszcze spotkanie o honor ze Stanami Zjednoczonymi. Żartem można napisać, że jedynym, który odetchnął, był Jerzy Engel. Mistrzostwo świata nie dla nas. Wąsy były bezpieczne.