Kiedy w 2003 roku Roman Abramowicz przejmował Chelsea, przed klubem stał tylko jeden cel – wygrywać wszystko i wszędzie. Od razu, bez kalkulacji. Rosyjskie petrodolary na Stamford Bridge popłynęły rwącym nurtem. Trener Claudio Ranieri czuł się jak mały chłopiec w sklepie z zabawkami. Veron, Mutu, Crespo, Makelele? Bardzo proszę! Zachcianka rosyjskiego właściciela nie została jednak spełniona. W pierwszym sezonie panowania klubowej gabloty nie uświetniło żadne nowe trofeum. Ktoś musiał za to beknąć.
I beknął trener Claudio Ranieri.
Czy słusznie? W Premier League Chelsea zajęła drugą pozycję – najlepszą od 49 lat. Wyżej byli tylko słynni „The Invincibles” z Arsenalu. Poza tym The Blues dotarli do półfinału Ligi Mistrzów, odpadając – co prawda w dość kuriozalnych okolicznościach – dopiero z AS Monaco. Abramowicz w transfery Chelsea wpompował jednak 120 milionów funtów i drugie czy czwarte miejsca go nie interesowały.
„Ranieri, ku zaskoczeniu kompletnie nikogo, został dziś zwolniony z funkcji menedżera Chelsea.”
– „Guardian”, 1 czerwca 2004
Kibice stali jednak murem za Ranierim. Podobnie eksperci, którzy nie mogli przeboleć tego, że Włoch tak naprawdę nie dostał nieco więcej czasu na poprowadzenie projektu Chelsea.
– Chciałbym kontynuować tu swoją pracę. Jak na razie mamy co najwyżej fundamenty i parter. Dom nie został jeszcze wykończony – miał mówić w rozmowie z Abramowiczem.
Czas był jednak luksusem, którego nie zaznał. Po ostatnim meczu sezonu został pożegnany gromkimi brawami i wyjątkowym szpalerem. Już wtedy przeczuwał, że koniec jest bliski.
Presja, jaką na niego nałożono, była gigantyczna. Media rozpisywały się, że przez to Chelsea nie była optymalnie przygotowana do końcówki sezonu i dwumeczu z AS Monaco w Lidze Mistrzów. Abramowicz często był widywany w towarzystwie innych trenerów, między innymi Svena-Gorana Erikssona. To na pewno nie pomagało w spokojnej pracy.
Poza tym Ranieri wiedział, że nowy właściciel lubi wprowadzać swoje porządki. Ranieri zdawał sobie sprawę, że każde jego potknięcie będzie przemnożone razy sto, a każdy sukces podzielony przez tą samą liczbę.
Włoch nie pasował do Chelsea. Nie był typem frontmana. Abramowicz po prostu za nim nie przepadał. W Londynie z jego zwolnieniem czekali jednak aż do momentu dogadania się z następcą. A negocjacje nie były łatwe. Po przeciwnej stronie stołu siedział przecież Jose Mourinho, który dopiero co wygrał Ligę Mistrzów z FC Porto.
Włoch nie odszedł jednak z pustymi rękami. Chelsea spłaciło go do co do pensa, przelewając na jego konto sześć milionów funtów, które zarobiłby podczas pozostałych trzech lat kontraktu.
Dzień później na scenę wkroczył on, cały na biało. Ale o tym jeszcze dla Was napiszemy…