– Wielu jest powołanych, a niewielu wybranych – zwykła mówić matka Iana, kiedy ten – po raz kolejny – wracał z testów z kwitkiem. Nikt go nie chciał. Pukał od drzwi do drzwi, ale nigdzie na niego nie postawiono.
Przez jedenaście lat.
Ian Wright miał fantastyczną karierę i ostatecznie został jedną z legend Premier League, przez jedenaście lat nie mógł znaleźć zawodowego klubu. Nie rok, nie trzy. Dobrze czytacie, wzrok Was nie myli – jedenaście lat. Usilnie próbował od jedenastego roku życia, a pierwszy zawodowy kontrakt podpisał mając lat dwadzieścia dwa. Jak do tego doszło? Dlaczego, mimo tylu lat porażek, nie zabrakło mu wiary w siebie?
W wieku 19 lat trafił na sześciotygodniowe testy do Brighton. Szło mu nieźle, strzelił nawet dwa gole w sparingu z pierwszą drużyną. Kiedy dostał wolne, chciał odwiedzić rodzinę w Londynie, ale był kompletnie spłukany. Nie miał nawet pieniędzy na bilet kolejowy. Piłkarze podpowiedzieli mu, żeby szedł do recepcji i poprosił o zwrot kosztów.
– Tak, tak, oczywiście. Możesz tu chwilkę poczekać? – powiedziała miła pani.
Czekał pięć godzin. Nikt nie przychodził. W końcu do budynku klubowego wszedł Steve Foster, kapitan Brighton. Kiedy dowiedział się, że Ian od kilku godzin czeka na drobne na pociąg, wpadł w furię. Opieprzył kobietę, która obiecała pomóc Wrightowi i chwilę później wręczył młodemu 200 funtów. Ten podziękował, wsiadł do pociągu i zaczął płakać.
Był w kompletnej rozsypce.
Miał za sobą trudne dzieciństwo. Mieszkał z matką, ojczymem i rodzeństwem, także tym przyrodnim. Najgorszy był ojczym. Hazardzista, który przegrywał dokładnie wszystko, co zarobił. Bawidamek nie szanujący matki Iana. Samego Iana też wyjątkowo nie znosił. Był kawałem skurczybyka. Kiedy w telewizji leciało Match of the Day – na który Ian czekał jak na gwiazdkę z nieba – wchodził do pokoju i kazał odwracać się Ianowi plecami do telewizora. Specjalnie, na złość. Czerpał z tego satysfakcję.
Jedyną rozsądną ucieczką z domu z jedną sypialnią, z beznadziejnym ojczymem, była piłka nożna.
Ale były też te mniej rozsądne, jak bójki czy kradzieże. Nastoletni Wright wyrastał na lokalnego oprycha. W wieku dziewiętnastu lat trafił do więzienia. Na szczęście tylko na dwa tygodnie, ale sam wspomina, że były to najgorsze dwa tygodnie w jego życiu.
– Czułem się tam jak śmieć. Jak nikt. Kiedy opuściłem więzienie, pomyślałem, że muszę zrobić coś drastycznego. Coś zmienić, być lepszym człowiekiem. Postanowiłem zmienić swoje życie – wspomina. Kiedy wyszedł z paki, poznał Sharon, wziął z nią ślub i adoptował jej syna – Shauna.
Wy pewnie poznacie go, kiedy napiszemy, że nazywał się Shaun Wright-Phillips.
A drastycznym krokiem, o którym mówił, było rzucenie piłki nożnej. Powiedział: pas. Nigdzie mnie nie chcą, więc trzeba iść do normalnej roboty i zapewnić przyszłość rodzinie. Uczył się fachu murarza i tynkarza. Zaczął w miarę godnie zarabiać, a weekendami – żeby się nie nudzić – kopał w piłkę, ale wyłącznie amatorsko. Było mu dobrze. Nie miał zamiaru niczego zmieniać.
– Kiedy Crystal Palace zaproponowało mi testy, początkowo odmówiłem. Chciałem być robotnikiem. Nie chciałem kombinować. Nie chciałem znów czuć się zerem – mówi.
Zresztą, w pracy i tak nie dostałby wolnego. Bał się, że go wyrzucą, a wtedy wróciłby do punktu wyjścia. Ostatecznie postanowił zaryzykować, ale nie miał ciśnienia. Nie robił sobie nadziei. Po prostu poszedł na testy i… zaoferowali mu trzymiesięczny, próbny kontrakt.
Ian Wright, w wieku 22 lat, podpisał pierwszą profesjonalną umowę. Kiedy zadzwonił do matki, żeby się pochwalić, oboje wybuchnęli płaczem.
Wiele lat później nakręcony zostanie film pod tytułem Goal z Santiago Munezem w roli głównej. Wright był jak Munez. Został legendą Crystal Palace i Arsenalu, chociaż przez jedenaście lat nikt nie traktował go poważnie.