Dziś zupełnie słusznie traktowany jest na równi z innymi nielicznymi piłkarzami, których we Włoszech określa się mianem „bandiera”. Piłkarzami flagowymi, którzy mimo niewątpliwej klasy i rozlicznym pokusom, przez całą karierę wytrwali w jednym klubie. Był jednak czas, kiedy Steven Gerrard miał dość Liverpoolu i postanowił z niego odejść. 

Lipiec 2005 roku, dosłownie kilka tygodni po pamiętnym finale w Stambule, gdzie – jak doskonale pamiętamy – The Reds sięgnęli po puchar Ligi Mistrzów. W mediach gruchnęła wiadomość, która zmroziła krew w żyłach kibiców Liverpoolu – Gerrard, kapitan i symbol, chce odejść. 

Na początku były to raczej plotki i przypuszczenia, ale rozmowy na temat przedłużenia kontraktu rzeczywiście zdawały się ciągnąć w nieskończoność. W klubie rozkładali ręce, a dyrektorzy sportowi rywali dla odmiany energicznie je zacierali. Do wzięcia był jeden z najlepszych wówczas pomocników świata. 

– To była najtrudniejsza decyzja, jaką do tej pory podjąłem. Miałem wielką chęć podpisania nowego kontraktu, ale przez ostatnie tygodnie wszystko się zmieniło – powiedział Gerrard w oficjalnym komunikacie.

W Liverpoolu zrobili wszystko, co było w ich mocy. Nie wystarczyło. Już rok wcześniej Gerrard usiadł do rozmów z zarządem. Był niezadowolony, wręcz sfrustrowany. Uważał, że w Liverpoolu nie będzie w stanie spełnić ambicji. Wygrana w Lidze Mistrzów okazała się niewystarczająca. Nie pomogła też oferta kontraktu na poziomie 100 tys. funtów tygodniowo. Klamka zapadła. 

Embed from Getty Images

– Żaden piłkarz nie może być większy niż klub. Cóż, takie jest życie. Zrobiliśmy wszystko, co się dało, ale wszystko wskazuje na to, że jego decyzja jest ostateczna – mówi Rick Parry, dyrektor Liverpoolu.

Co ciekawe, zaraz po wygranym finale mówił:

– Jak mogę myśleć o wyjeździe z Liverpoolu po tak cudownej nocy? Jestem bardzo zadowolony z gry dla The Reds. Niedługo usiądziemy do rozmów z menedżerem i zarządem, ale to raczej tylko formalność.

Media zaczęły rozpisywać się o jego kolejnym klubie. Do gry o Gerrarda wkroczyło trzech dużych i kilku mniejszych graczy. Przede wszystkim pisało się o Realu Madryt, Chelsea i Milanie. 

Embed from Getty Images

W Realu było już trzech Anglików – Michael Owen, David Beckham i Jonathan Woodgate. Ten pierwszy miał  żarliwie namawiać go do przeprowadzki na Bernabeu. Zdaniem hiszpańskiego dziennika „As” w prywatnej rozmowie Gerrard miał powiedzieć do trenera Rafy Beniteza, że „oferta z Realu jest wielce kusząca”.  W Madrycie zarobiłby 8 milionów euro rocznie. Kapitan Liverpoolu był wprost idealnym kandydatem na kolejnego wielkiego Galactico.

Chelsea z kolei złożyła nawet oficjalną propozycję, opiewającą na 32 miliony funtów. Liverpool ją odrzucił. Gdzieś w kuluarach mówiło się też o Manchesterze United. Ogromnym fanem Gerrarda był Sir Alex Ferguson. Nigdy tego nie ukrywał, ale jego transfer do United wydawał się kompletnie nieprawdopodobny.

Chociaż… Gerrard dwukrotnie grał w koszulce Czerwonych Diabłów.

Jako dzieciak, na testach. To oni – jeszcze przed Liverpoolem – jako pierwsi zaoferowali mu zawodowy kontrakt. 

– Spisałem się nieźle i dostałem ofertę 3-letniej umowy. Wraz z innymi testowanymi piłkarzami miałem też okazję wspólnego obiadu z Sir Aleksem Fergusonem. Znał mnie i bardzo chciał, żebym zmienił klub, ale to nigdy nie było w moich planach – powiedział po latach. 

Dlaczego w 2005 roku nie trafił do Realu albo Chelsea, która starała się o niego już rok wcześniej? Bo decyzję o odejściu zmienił po… 24 godzinach. Oficjalnie zrzekł się też opaski kapitana, ale jego rezygnacja została odrzucona. Dwa dni później – razem z Jamiem Carragherem – podpisali nowe, 4-letnie kontrakty.

I wszystko wróciło do normy.

Embed from Getty Images