Marzyłeś kiedyś o zostaniu piłkarzem, ale byłeś świadomy faktu, że brakuje Ci talentu? Nie jesteś wyjątkiem. Dokładnie tak samo miał Al-Saadi Kaddafi – syn obalonego przywódcy Libii – Mu’ammara al-Kaddafiego. Rożnicą pomiędzy Tobą, a nim, była jednak znaczna. Twój ojciec nie był wszechmogącym dyktatorem z niemal nieskończoną liczbą zer na koncie.
Poznajcie jedną z najbarwniejszych i jednocześnie najbardziej przerażających piłkarskich historii.
Otóż, tak jak wspomnieliśmy, mały Saadi bardzo chciał być piłkarzem. Jaką miał do tego motywację? Chciał zarabiać wielkie pieniądze, mieć najlepsze samochody i super dziewczyny? Nie. To wszystko osiągnął zanim się urodził. On pragnął sławy, splendoru. Trochę na wzór wszechmogącego ojca, ale jednak w innej dziedzinie.
Podbój piłkarskiego świata zaczął od ligi libijskiej, gdzie w barwach Al-Ahly zadebiutował w wieku siedemnastu lat i szybko – o dziwo – stał się najjaśniejszą gwiazdą rodzimego czempionatu. Co prawda z lekką pomocą sędziów, którzy nie pozwalali go faulować i niemal zawsze gwizdali na korzyść jego drużyny. No i komentatorów. Ci podczas meczów mogli czytać wyłącznie jego nazwisko, a w przypadku pozostałych graczy jedynie numery.
W 2000 roku jego klub z Trypolisu – stolicy Libii – grał z przeciwnikami z Bengazi – miasta, które nie kryło braku sympatii do reżimu. Outsiderzy prowadzili 1:0, ale wtedy do walki przeciw nim stanęły wszystkie siły natury. Sędzia podyktował dwa rzuty karne z kapelusza, a potem dorzucił jeszcze gola ze spalonego. Stołeczny klub z Kaddafim wygrał 3:1. Przeciwnicy w ramach protestu chcieli opuścić boisko, ale drogę do szatni odcięło im… wojsko. Spotkanie zostało dokończone.
Potem, kiedy Bengazi otwarcie zaprotestowało, rząd… zrównał stadion z ziemią i klub został kompletnie zaorany.
Cała liga była skrojona pod niego. I nie tylko liga. W 2000 roku, mając 27 lat, został na przykład prezesem krajowej federacji piłkarskiej. Bo dlaczego nie? A potem zwolnił selekcjonera. Bo tak. Trzy lata później stał się bohaterem najdłuższej zmiany w historii futbolu. Podczas towarzyskiego meczu z Kanadą schodził z boiska dobrych kilka minut.
Sędzia nie miał obiekcji.
W ojczyźnie osiągnął wszystko, łącznie z zestawem krajowych tytułów i koroną króla strzelców, więc przyszedł czas na podbój nowych terenów. Już znacznie wcześniej ojciec wysłał go do Lazio, gdzie mógł trenować chociażby z Paulem Gascoignem. W 2000 roku z kolei miał przenieść się do mistrza Malty – FC Birkirkara – i zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów, ale coś poszło nie tak i transfer nie doszedł do skutku. Malta była niegodna jego talentu.
Cały czas po głowie chodziły mu jednak Włochy. W 2003 roku dopiął swego i podpisał kontrakt z grającą w Serie A Perugią.
Jego osobistym trenerem został Diego Maradona. Prawdopodobnie Boski Diego wziął go pod skrzydła nie tylko w kwestiach czysto piłkarskich, bo Libijczyk został przyłapany na zażywaniu narkotyków i przez jakiś czas świat mógł oglądać jego talent wyłącznie na treningach. Treningach, które… były oczywiście transmitowane na żywo w libijskiej telewizji.
Co ciekawe, jeszcze jako piłkarz libijskiego Al-Ittihad zagrał… na Camp Nou. Było to dokładnie w 2003 roku, a Barcelona za rozegranie sparingu otrzymała drobne 300 tys. euro. W końcu marzenia nie mają ceny, prawda?
Nieco później, jako piłkarz Perugii, wybrał się na zakupy. Luksusowych samochodów i jachtów miał już pod korek, więc postanowił kupić sobie… 7,5% akcji Juventusu. A potem jeszcze jedną trzecią drugoligowej Triestiny. Co ciekawe, kiedy już zdjęto mu zakaz za doping, w Serie A zadebiutował właśnie z Juve, którego formalnie był współwłaścicielem. Ba, chciał nawet potrenować z Bianconerimi, ale tam to nie przeszło. Trener Marcello Lippi tylko postukał się w czoło. Nie chciał robić z klubu cyrku.
Jego przygoda we Włoszech – potem przygarnęły go jeszcze Udinese i Sampdoria – trwała cztery sezony. W tym czasie zagrał dwa mecze, a tekst który po jednym z nich napisali dziennikarze „La Repubblica” przeszedł do historii włoskiego dziennikarstwa sportowego.
„Nawet, gdyby był dwa razy szybszy, wciąż byłby dwa razy wolniejszy od siebie samego.”
Do dziś króluje w rankingach na najgorszego piłkarza w historii Serie A.
Jaki był prywatnie? Na pewno znacznie bardziej aktywny niż na boiskach Serie A. Nawet samo otoczenie jego ojca nazywało go „czarną owcą” rodu. Imprezował, trwonił pieniądze, brał narkotyki, bił się z europejską policją. Lubił romansować zarówno z paniami, jak i panami. Krótko – totalny degenerat.
Niezła historia łączy się z końcówką jego pięknej kariery, kiedy był piłkarzem Sampdorii, w której nawet nie zadebiutował. Pewnego razu totalnie zabalangował w jednym z luksusowych hoteli na włoskim wybrzeżu, po czym… wyjechał. Problem w tym, że zapomniał zapłacić rachunku, który rząd Italii wystawił potem libijskiej ambasadzie.
Rachunku na blisko 400 tys. euro.
To jednak nie wszystko, bo oprócz uiszczenia opłaty za pobyt zapomniał jeszcze jednej drobnostki – luksusowego sportowego samochodu, który zostawił na hotelowym parkingu. Poza tym jest jeszcze anegdota, według której miał zestaw… złotych szczoteczek do zębów.
Eldorado trwało w najlepsze, dopóki w Libii nie upadł reżim jego ojca. Najbogatszy piłkarz Serie A skończył jak na poniższym obrazku.