Rzadko spotyka się tak pozytywnych ludzi, jak Dani Alves. Masz zły humor? Zajrzyj na jego Instagrama. Rzuciła Cię dziewczyna? Odpal jedno z jego wrzutek video, pośmiej się z żartów na treningach. Dlaczego jest jaki jest? Bo dziś może cieszyć się dostatnim życiem i dziękować sobie za wytrwałość, która go do niego doprowadziła. Jeśli jako dziecko pracowałbyś po kilkanaście godzin w 40-stopniowym upale – jak Dani Alves – to nauczysz się cieszyć choćby z najmniejszych rzeczy.
Dani Alves urodził, a właściwie Daniel Alves da Silva, urodził się w typowej rodzinie robotników. Nie trzeba chyba dodawać, że nie było kolorowo, nawet jak na Brazylię tamtych czasów. Jego dzieciństwo różniło się na tle rówieśników. Od naprawdę wczesnych lat musiał pomagać ojcu przy pracach polowych. Wstawał o czwartej rano i harował, nierzadko w strugach deszczu czy 40-stopniowym upale.
Na dodatek na pole trzeba było dojeżdżać trzydzieści kilometrów w jedną stronę. Dani Alves szybko nauczył się ciężkiej pracy, ale równie błyskawicznie poznawał piękno piłki nożnej. Jego czterej bracia do dziś wspominają, że odręczny podpis ćwiczył już jako sześciolatek. Kiedy skończyło się miejsce w notesach, wykorzystywał do tego… ściany swojego domu. Już wtedy wierzył, że kiedyś będzie rozdawał autografy.

Dani Alves w rodzinnym domu, siedzący na swoim betonowym łóżku
Wstawał codziennie o czwartej rano, spał na betonowym łóżku, pracował od świtu do nocy. Mimo to po latach twiedzi, że miał najlepsze dzieciństwo, jakie mógł sobie wymarzyć. Codzienność upływała mu na uprawie pomidorów, melonów i cebuli. Polował też na dzikie ptaki, które potem… zjadał. W Brazylii nie było to niczym dziwnym.
Piłka schodziła jednak na drugi, może nawet dalszy plan. Podstawą było zapewnienie bytu rodzinie. Kiedy trochę podrósł, zaczął dorabiać. Najpierw prowadził stoisko na targu, później przez jakiś czas pracował nawet jako kelner. Gdzieś z tyłu głowy wierzył, że będzie zawodowo grać w piłkę, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę ze stopnia trudności realizacji marzeń. Nie pomagał fakt, że w jego wiosce nie było ani wielkiego klubu, ani okazałych obiektów sportowych.

Dani Alves w barwach Juazeiro SC
W wieku trzynastu lat, razem z bratem, opuścili rodzinny dom i wynajęli maleńki pokoik w Juazeiro. Był to pierwszy poważny krok ku zostaniu zawodowym piłkarzem.
– Nigdy, u żadnego chłopca, nie widziałem tyle determinacji i pragnienia odmiany swojego losu. Zrobił wszystko, aby stać się wielki. Nie miał niesamowitego talentu, ale wszystko nadrobił ambicją – mówi jeden z jego pierwszych trenerów, Bartolomeu Brito Monteiro, znany jako Caboclinho.
Potem, przez Bahię, trafił do Sevilli. Kiedy zarobił większe pieniądze, jego pierwszym zakupem był wymarzony dom dla jego mamy – Dony Lucii. – Sam wynajmował mieszkanie w Sevilli i uparł się, że zanim sprawi jakieś lokum sobie, najpierw obdarzy mnie domem w Juazeiro do Norte. Żyjemy spokojnie i godnie. Wszystko dzięki Daniemu – wspomina.
W jednym z wywiadów śmiała się, że nazywała go „dużym-małym mężczyzną”. Kiedy Dani miał osiem lat, jego rodzice prowadzili mały, lokalny sklepik. To była brazylijska prowincja. Wiadomo – ludziom się nie przelewało i często brali na kreskę. W pewnym momencie miarka się jednak przebrała i sprawy w swoje ręce wziął… ośmiolatek.
– Chodził od drzwi do drzwi, upominał się o zwrot długów i… wrócił z rękami pełnymi pieniędzmi – wspomina jego matka.
Sami widzicie – facet, którego nie da się nie lubić. Niesamowicie naturalny, pozytywny. Jeden z tych piłkarzy, którzy są gwarancją braku nudy. Jeśli ktoś nie lubi czy nienawidzi Daniego Alvesa, problemu musi szukać w samym sobie.